Reportaż: Wielki Finał!
Miesiąc temu redakcyjny kolega relacjonował „Super Mecz” pomiędzy Realem, a Fiorentiną rozegrany w Warszawie. Ja natomiast postanowiłem skorzystać z nadarzającej się okazji gratisowego obejrzenia na żywo Finału Mistrzostw Świata w siatkówce, rozegranego w katowickim Spodku. Tym bardziej chętnie, że akurat tego dnia na Górnym Śląsku grała moja drużyna i godziny obu meczów ułożyły się dla mnie idealnie. Mam więc okazję podzielić się z Wami paroma refleksjami z wizyty w innym świecie kibicowskim, lub wręcz innej galaktyce, w której tego dnia znalazł się „kosmiczny” Spodek. Latający nie był, choć spiker na hali zapowiadał, że odleci, podniecając się stworzoną przez fanów biało-czerwonych atmosferą i nazywając ich najlepszymi kibicami na świecie! Szczerze mówiąc – oglądałem już w życiu takie halowe imprezy jak derby Aten i Crvena Zvezda-Panathinaikos w kosza i niestety nasza siatkarska kadra się nie umywa pod względem decybeli. Ale źle też nie było…
Wielki finał Polska-Brazylia obejrzał na żywo komplet 14 tysięcy kibiców, a pod halą emocje sportowe przeżywało jeszcze około 40 tysięcy (według organizatorów). Ciżba spora, choć jednak nieporównywalnie mniejsza niż np. w „fanzonach” podczas meczów Polaków na Euro 2012 (to tak na marginesie, gdyby ktoś próbował udowadniać, że siatkówka jest najpopularniejszą dyscypliną sportową w Polsce). Przed wejściem na halę ogromny tłok i ścisk, wuwuzele (których nie można było wnosić na trybuny), kapelusze i wymalowane twarze. Jednak udało mi się dostrzec jakieś małe okruchy „naszego świata”. A to ktoś krzyknął „ŁKS Łódź” i zabluzgał na Widzew, ktoś inny odpowiedział… „Idzie, idzie, Podbeskidzie” 😉 W biało-czerwonym tłumie bardzo wyróżniał się też każdy ubrany w ciuchy zdradzające stadionowe pochodzenie, a było takich osób troszkę. Byli tak nienaturalnym widokiem, że od razu rzucali się w oczy. Żadnych barw klubowych jednak nie dało się dostrzec.
Kontrola na bramie pobieżna. Wbiłem na samą górę Spodka i usiadłem sobie na schodach dokładnie w połowie długości hali, popijając wodę z butelki, choć na trybunach panuje zakaz wnoszenia jedzenia i picia z korytarzy, gdzie był zlokalizowany catering. Jak każdy kibic piłkarski w Polsce, troszkę już „wytresowany” przez system, zacząłem się zastanawiać, czy nie przegoni mnie z tych schodów jakiś upierdliwy „steward”. Jednak nic z tych rzeczy! Okazuje się, że na siatkówce obowiązują zupełnie inne standardy – wolno dużo więcej, choć muszę uczciwie przyznać – nie dziwi mnie to, skoro problemów „siatkofani” nie sprawiają dosłownie żadnych?
Po chwili okazało się, że takich jak ja siedzących na schodach jest sporo więcej. Domyśliłem się, że niektórzy zrezygnowali ze swoich miejsc na biletach, aby usiąść pośrodku, idealnie na linii siatki dzielącej plac gry na pół, skąd lepiej można było obserwować poczynania najlepszych siatkarzy na świecie 😉
Przed meczem kartoniada – taka jak zawsze – biało-czerwone barwy. Nieliczni kibice gości (może z 50 osób) porozrzucani po całej hali, wyposażeni w małe brazylijskie flagi narodowe. Byli witani serdecznie, podobnie jak ich hymn, podczas którego nie słyszałem ani jednego gwizdu, a po jego zakończeniu rozległy się rzęsiste brawa… Potem już zaczął się mecz, nie powiem, budzący emocje, a zwłaszcza ostatni set, dający Polakom upragniony tytuł Mistrza Świata! Fajna sprawa, jednak sympatykiem siatkówki i tak nie zostanę, choć mam w mieście drużynę uważaną za jedną z najlepszych w Europie hehe. Dla mnie to niezmiennie najmniej ciekawy z wszystkich sportów zespołowych…
Bardzo dużo mówi się o fantastycznej atmosferze, którą potrafią stworzyć polscy sympatycy siatkówki. Coś w tym jest, zwłaszcza jeśli porównać ich mecze z piłkarską kadrą, również opanowaną od ponad 10 lat przez „Januszy”. W czym tkwi sekret tego, że na siatce piknik bawi się i śpiewa, a na piłce siedzi i w ciszy ogląda mecz? Trochę jest w tym specyfiki samego sportu – w siatkówce ciągle „się dzieje”, stale zdobywa się punkty, odskakuje rywalom lub ich goni, są okazje do oklasków i zagrzewania do boju. Swoje robią też kompaktowe (w porównaniu ze stadionami) rozmiary hal. Jednak największą robotę robi według mnie spiker, czy też raczej wodzirej całego tego show, wspomagany muzyką, zapewne przez jakiegoś DJ`a. Dwoi się i troi, dbając, aby na hali ani razu nie zapanowało milczenie i co chwilę prosząc publikę o doping na stojąco! Coś zarzuci przez mikrofon, zapoda parę taktów melodii i już cała hala wie, co ma śpiewać, a śpiewa – trzeba przyznać – bardzo chętnie! Doping kierowany muzyką, klaskanie, meksykańska fala, szale w górze, czy machanie kartonikami (które dawało nawet fajny efekt, przypominający trochę machajki). I tak w kółko przez cały mecz! Gdyby takie coś było możliwe na futbolowej kadrze (z całą muzyczną oprawą), to pikniki i tam bawiliby się świetnie, jeszcze bardziej marginalizując nas – ludzi trybun… Na szczęście nic z tego, na futbolu trzeba się troszkę samemu postarać, nie wystarczy być tylko konsumentem wyreżyserowanego show…
Troszkę zaskoczył mnie repertuar muzyczny w przerwach pomiędzy setami. Troszkę jakiegoś techno czy flagowa siatkarska „Pieśń o małym rycerzu” – to już znałem, ale były też m.in. „Deszcze niespokojne potargały sad”, czy „Wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy”, które śpiewała cała hala 😉
Wychodząc ze Spodka tego niedzielnego wieczora zastanawiałem się, skąd oni wzięli tych uśmiechniętych, przyjmujących pogodnie każdy wynik ludzików? Nawet, gdy Polska przegrywała, pogodny wyraz nie schodził im z twarzy, a esencją tego wszystkiego był facet siedzący obok mnie, komentujący nieudane zagrania Polaków „o jejku” zamiast soczystego „ku*wa” ;-)))
O co chodzi? Czemu chodzą tu zupełnie inni ludzie, różni nawet od „naszych” stadionowych pikników (skoro prezydenta „czeciej erpe” zasiadającego tego dnia na trybunie VIP powitano gorącymi oklaskami…)? Czemu akurat tam mamy jakiś liberalno-pacyfistyczny zlot uśmiechniętych i zadowolonych z życia „europejczyków”?
Decydują sportowe sukcesy? Czy może to sama siatkówka jest po prostu sportem budzącym mniej skrajne emocje od futbolu i przyciągającym bardziej potulne owieczki? Jeśli ktoś ma ochotę, niech zgłębia dalej ten problem, dla mnie wystarczy na najbliższe parę lat…
„J”
|